Archiwum 16 kwietnia 2010


kwi 16 2010 Bob Nesta said it best, everything will be...
Komentarze: 5

Doceniono mnie w miejscu zatrudnienia. I to w dość typowy sposób - uznanie dla moich osiągnięć, wyników, zdolności  i zaangażowania wyrażono poprzez zrzucenie na skromnego mnie kupy niezwykle ważnych projektów, za których terminowe wykonanie od wczoraj odpowiadam swoim dziewiczym odbytem. Do kieszeni natomiast nic z tej okazji kurwa nie spłynie. Ale powtarzając za bohaterką "Galerianek" - chuj mnie to. I tak czerpię z tego satysfakcję. Dobrze czasem mieć świadomość, że jest się w czymś dobrym. Poza tym jest to dla mnie zajebista szansa na zdobycie umiejętności, dzięki którym znajdę jeszcze fajniejszą robotę. I nawet nie martwi mnie ta cała presja połączona ze świadomością, że jeśli wszystko spierdolę to wyrżną mi w dupie wielką schizmę. A to pewnie dlatego, że będąc kretynem, niczym chomik za kanapą nie zdaję sobie sprawy z niebezpieczeństwa, na które jestem narażony. A nawet gdybym sobie z tego zdawał sprawę to i tak mój prześwietny ostatnio nastrój nie zostałby zjebany. A to dlatego, że w święta dowiedziałem się, iż w tym roku na Openerze zagra Matisyahu. Się mi robi mokro za każdym razem jak o tym pomyślę. "Live at Stubbs" to najlepszy album na żywo jaki w swoim marnym życiu słyszałem. A jak jeszcze pomyślę o tym, że na Babie Doły mam bliżej niż do Lidla to pała mi sterczy tak, że mógłbym nią skuwać terakotę w kiblu. Kolejny raz przekonałem się o tym, że przeprowadzka do Trójmiasta to jeden z moich najlepszych nieprzemyślanych pomysłów.