Komentarze: 3
Odniosłem dziś niewielki sukces. Otóż pewien znany bank, w którym kiedyś zdarzyło mi się posiadać rachunek, z uporem godnym lepszej sprawy od kilku miesięcy próbował wyegzekwować ode mnie zupełnie bezpodstawnie nieuregulowane koszty jego prowadzenia (tego rachunku). I w ostatnim piśmie przegieli pytę. Rozliczenie zadłużenia, termin do spłaty, nieśmiałe przejawy tak zwanej miękkiej windykacji, zakamuflowana wizja postępowania sądowego itp. Bezbrzeżnym stało się me wkurwienie. Postanowiłem zareagować z właściwą sobie klasą. Najpierw się nawaliłem tak, że ledwo byłem w stanie siedzieć przy biurku. Następnie zachowując wszelkie wymogi formalne pisma urzędowego zjebałem całą tą hałastrę po samo dno. Przytaczając liczne przepisy tudzież orzeczenia sądowe przeplatane inwektywami tak skomplikowanymi, że nawet nie potrafię ich teraz przytoczyć wysmażyłem dwie zgrabne stronki krzyku małego człowieka stawiającego czoło potężnej międzynarodowej instytucji finansowej. Następnie druknąłem mój krzyk, wyszedłem z domu, wyjebałem się na klatce schodowej i spierdoliłem ze schodów na parter, podniosłem i poszedłem na pocztę. Bez większego zdziwienia odebrałem dziś telefon od bardzo kulturalnej pani, która wijąc się w przeprosinach oraz plącząc w wyjaśnieniach zapewniała, że moja sprawa została w trybie natychmiastowym zamknięta i do końca tygodnia otrzymam pismo ze stosowną informacją wraz z jeszcze stosowniejszymi przeprosinami. Tak oto stałem się bohaterem szarego człowieka gnojonego przez molochy bankowe, które myślą, że wszystko im wolno tylko dlatego, że spisują umowy drobną czcionką, a w ich placówkach jest czysto i ładnie pachnie. Zadowolony z siebie jestem niesłychanie skutkiem czego postanowiłem się nagrodzić paczką wafelków pryncypałków i skromnym sześciopaczkiem. Wszak necodziennie zdarza się Dawidowi przecwelować Goliata.